Prof. Żywiczyński o ewolucji języka - od neandertalczyka do twitterowicza

Fot. Adobe Stock
Fot. Adobe Stock

W mediach społecznościowych język pisany zaczyna być tak używany, jakby był językiem mówionym - z mniejszym zakresem słownictwa i emotikonkami, zastępującymi bogaty opis języka pisanego – powiedział PAP prof. dr hab. Przemysław Żywiczyński, kierownik Centrum Badań nad Ewolucją Języka UMK.

PAP: Kiedy ludzie, a może przedstawiciele gatunku homo, np. neandertalczycy, zaczęli mówić i porozumiewać się za pomocą czegoś, co możemy nazwać językiem?

Prof. dr hab. Przemysław Żywiczyński: To są dwa pytania, jedno dotyczące mowy, a drugie języka. Jeśli chodzi o mówienie, to jest ono charakterystyczne dla naszego gatunku, który wyłonił się 250 tys. lat temu, a może nawet nieco wcześniej. Były pewne próby rekonstrukcji organów mownych neandertalczyków, choć to są bardzo trudne badania, gdyż w grę wchodzą także tkanki miękkie, (które się nie zachowały - PAP), więc trudno tu o dużą precyzję. Niemniej możemy przyjąć, że neandertalczykom trudniej było mówić niż nam.

Należy jednak zauważyć, że język mówiony nie jest jedynym, jakim się posługujemy, może on funkcjonować w różnych mediach komunikacyjnych, jak np. język pisany czy języki migowe. Istnieje hipoteza, do której się przychylam, zwana hipotezą pierwszeństwa gestów, według której medium, z którego wyłonił się język, były gesty albo szerzej - zachowania ruchowe - którym mogły towarzyszyły wokalizacje, co przesuwa je na linii czasu o ponad dwa miliony lat wstecz.

PAP: Dlaczego więc przeszliśmy od języka gestowego do mówionego?

P.Ż.: Prawdopodobnie ze względu na rozwój technologiczny albo społeczny musieliśmy wyrażać wiele blisko związanych z sobą pojęć. Większość gestów opiera się na podobieństwie formy i znaczenia. Z tego powodu łatwo w medium gestowym tworzyć nowe formy komunikacji, co ilustruje wiele badań eksperymentalnych, ale właśnie ze względu na podobieństwo formy i znaczenia trudno wyrażać subtelne różnice między pojęciami. Do tego bardziej nadaje się arbitralna komunikacja oparta o formy wokalne.

PAP: Wróćmy jeszcze do neandertalczyków – trudno mi sobie wyobrazić, aby ktoś, kto opłakiwał swoich zmarłych i składał kwiaty na ich grobie, a więc nieobce mu były pojęcia abstrakcyjne, nie posługiwał się mową.

P.Ż.: Wciąż toczy się dyskusja o tym, czy neandertalczyk miał kulturę symboliczną. W jaskiniach, w których mieszkali, są znajdowane różne przedmioty, które mogłyby o tym świadczyć. Jeśli tak, jeśli neandertalczycy byli do nas podobni, to należy przyjąć także, że posługiwali się językiem przynajmniej w jakimś stopniu mówionym. Ja bym przy tym obstawał, biorąc pod uwagę to, że populacje nieafrykańskie człowieka mają znaczną domieszkę genomu neandertalczyka. Jeśli krzyżowaliśmy się stosunkowo często z neandertalczykami, to należy założyć, że musieliśmy w efektywny sposób porozumiewać się z przedstawicielami naszego siostrzanego gatunku.

PAP: Biorąc pod uwagę, że część ludzkiego genotypu przypomina geny m.in. homo neanderthalensis, trudno wyobrazić sobie, żeby to krzyżowanie było li tylko kwestią gwałtów.

P.Ż.: Nie mamy na ten temat innych danych niż te genetyczne, ale skala tego zjawiska przemawia za tym, że były to kontakty także przyjacielsko-erotyczne.

PAP: Bardzo ładnie powiedziane, natomiast jestem ciekawa, czy jest pan zwolennikiem idei istnienia protojęzyka wspólnego dla wszystkich ludzi.

P.Ż.: Prawdopodobnie mieliśmy do czynienia z taką sytuacją, że różne grupy tworzyły swoje własne protojęzyki, z których następnie stopniowo wyłaniały się te w pełni ukształtowane. Tak samo dziś – mówimy różnymi językami, a porozumienie między grupami zachodzi tylko wtedy, kiedy pojawia się jakaś silna potrzeba kontaktu. Nie sądzę, aby istniał jeden protojęzyk, przy pomocy którego mogliby się wszyscy porozumieć.

PAP: Czyli język Adamowy i wieża Babel to piękne mity? A jaki wpływ miały warunki np. klimatyczne, społeczne czy geograficzne na rozwój języków?

P.Ż.: Wciąż mają wpływ. Istnieje nośna hipoteza niszy językowej, według której język kształtuje się pod wpływem czynników ekologicznych czy społecznych. Kiedy się spojrzy na mapę świata, okazuje się, że na przykład języki tonalne – czyli takie, w których różnica między słowami zależy od modulacji głosu w obrębie sylab – często występują w regionach, gdzie jest stosunkowo ciepło i wilgotno. To np. język chiński, języki indochińskie czy – w Afryce – języki czadyjskie.

Powodem może być fakt, że w klimacie wilgotnym i ciepłym łatwiej jest w pełni wykorzystać zakresy pracy strun głosowych niż w klimacie suchym i zimnym. Ponadto badania wskazują, że w niektórych populacjach posługujących się tymi językami występują konfiguracje genetyczne, które mogą sprzyjać produkcji i rozpoznawaniu tonów. Jeśli przyjąć wyjaśnienie tych zjawisk w obrębie hipotezy niszy językowej, można przyjąć, że czynniki środowiskowe sprzyjały powstaniu języków tonalnych, co wytworzyło nacisk selekcyjny, który premiował osobniki, którym ze względu na genetykę łatwiej było takimi językami się posługiwać.

Innym ciekawym przykładem wypływu środowiska na język jest sposób oznaczania kierunków. My np. robimy to, mówiąc, że coś jest z lewej albo prawej strony, z przodu albo z tyłu. Używa się w tym wypadku perspektywy egocentrycznej, bo mówiąc np. że coś jest na prawo, mamy na myśli zazwyczaj, że coś jest po naszej prawej stronie. Ale np. w językach tseltal, które występują w Meksyku, nie używa się wyrażeń, które są zaczepione w perspektywie egocentrycznej. Użytkownicy tych języków nie powiedzą, że coś jest na prawo od krzesła, tylko że np. jest na zachód od krzesła, bo mówiąc o punktach odniesienia, używają kierunków świata. Można próbować wyjaśnić te różnice wpływem nisz ekologicznych – systemy relacyjne, np. oparte na kategoriach prawo-lewo, zazwyczaj występują w populacjach, w których jest dużo artefaktów, np. budynków, dróg etc. Natomiast te języki, które się posługują systemami absolutnymi, np. opartymi na kierunkach świata, występują w populacjach, które żyją na terenach, gdzie takich artefaktów jest mało.

PAP: Powiedział pan, że różne czynniki wciąż mają wpływ na ewolucję języka.

P.Ż.: Tak. Przykładem jest wpływ rozwoju technologicznego na język. Przez większość historii naszego gatunku posługiwaliśmy się językiem mówionym, który dostosowany jest do komunikacji z kimś twarzą w twarz, gdzie mamy dostęp do sygnałów niewerbalnych, np. gestów i mimiki, oraz do kontekstu, w którym odbywa się komunikacja.

W momencie, kiedy powstało pismo, użycie języka nieco się zmieniło, gdyż utraciliśmy bezpośredni związek komunikacji językowej z kontekstem. Jeśli porównamy język w mowie i piśmie, okaże się, że język pisany zawiera bogatszą leksykę i cechuje go większe skomplikowanie gramatyczne. Dzieje się tak, bo z jednej strony, czytając, czasem wielokrotnie, mamy więcej czasu, żeby komunikaty zrozumieć, a z drugiej - trzeba podać więcej informacji, bo odbiorcy nie mają dostępu do bezpośredniego kontekstu.

I teraz - co się dzieje z komunikacją w mediach społecznościowych? Język pisany zaczyna być używany w taki sposób, jakby był językiem mówionym. I widzimy, że cechuje go mniejszy zakres słownictwa oraz nowe formy wyrazu, np. akronimy, czyli skrótowce, a teraz emotikonki, które mają przyspieszyć wymianę myśli oraz wyrazić emocje, zastępując kontekst charakterystyczny dla rozmowy lub bogaty opis charakterystyczny dla języka pisanego. Na tym przykładzie widzimy, w jaki sposób język przystosowuje się do różnych nisz, w tym wypadku do niszy technologicznej.

PAP: A co z niszami gatunkowymi? Jeśli zapyta pan psiarzy, będą przysięgać, że świetnie rozumieją, co mówią do nich ich podopieczni, i że sami są przez nich dobrze rozumiani.

P.Ż.: Zwierzęta, z którymi filogenetycznie jesteśmy blisko spokrewnieni, na przykład nasi najbliżsi kuzyni, czyli szympansy, komunikują się przede wszystkim za pomocą gestów, które do pewnego stopnia przypominają gestykulację ludzką. Trudno natomiast używać im sygnałów głosowych, żeby wolicjonalnie przekazać znaczenia. Natomiast jeśli chodzi o psy, mamy tutaj do czynienia z gatunkiem udomowionym – według różnych źródeł stało się to 15 tys., a może nawet 30 tys. lat temu. Wszystko jedno - psy są z nami od bardzo dawna, co wytworzyło silną presję, żebyśmy mogli się nawzajem zrozumieć. Przynajmniej na takim poziomie, który uwzględni zarówno potrzeby ludzi, jak i psów. I tak się stało, o czym świadczy wiele obserwacji i badań eksperymentalnych, także językowych. Np. psy bardzo dobrze uczą się komend i rozpoznają przedmioty - jak suczka rasy border collie o imieniu Chaser, która nauczyła się nazw 1022 różnych przedmiotów – głównie zabawek. Potrafiła również rozpoznawać czasowniki czy wyrażenia przysłówkowe i przyimkowe; na przykład potrafiła odróżnić piłkę małą od dużej.

Jeśli chodzi o psychologiczne podwaliny języka, wiele badań wskazuje, że psy podobnie jak ludzkie dzieci są w stanie dzielić uwagę, odczytywać stany poznawcze i emocjonalne ludzi. Dzięki tym kompetencjom poznawczym i społecznym jest im łatwo żyć z ludźmi, w tym odczytywać ich komunikaty. Choć oczywiście nie można przyjąć, że psy posługują się językiem.

PAP: Aż się boję konkluzji naszej rozmowy, że np. upraszczany w mediach społecznościowych język schodzi na psy i niedługo zamiast słowami będziemy się porozumiewali za pomocą warknięć i szczeków.

P.Ż.: Ja widzę jeszcze jeden trend, a mianowicie to, w jaki sposób język i struktura społeczna wzmacniają się nawzajem. Na przykład badania wskazują, że języki w społeczeństwach hierarchicznych dysponują rozbudowanymi systemami form grzecznościowych, które wyrażają pozycję społeczną: Wasza Wysokość, Panie Profesorze, Pani Redaktor etc. A posługiwanie się tego typu formami wzmacnia elementy hierarchii, do których one się odnoszą.

PAP: Teraz język bardzo się zdemokratyzował - niemal wszyscy są w "społecznościówkach" po imieniu - i uprościł. Do czego, pana zdaniem, to prowadzi?

P.Ż.: Do postępującej globalizacji języków, którą m.in. charakteryzuje mało skomplikowana gramatyka. Jednymi z najmniej skomplikowanych gramatycznie języków są lingua franca - angielski, chiński czy suahili. Jakie warunki powodują, że język się upraszcza? Wydaje się, że istotny wpływ ma tutaj liczba osób, dla których dany język jest drugim. W czasie okresu krytycznego, który mniej więcej trwa do okresu pokwitania, dziecko może nabyć język o dowolnym stopniu skomplikowania. Natomiast osoby, dla których dany język jest językiem drugim i uczą się go w dorosłości, nie są w stanie posiąść go w pełnym stopniu skomplikowania. Jeśli liczba takich użytkowników rośnie, prowadzi to do jego uproszczenia. Uważam, że procesy globalizacyjne niestety doprowadzą do zaniku wielu "małych" języków na rzecz stosunkowo prostych lingua franca.(PAP)

Mira Suchodolska (PAP)

mir/ jann/ wus/

Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.

Czytaj także

  • Fot. Adobe Stock

    Na UJ powstało narzędzie do walki z wypaleniem zawodowym

  • Fot. Adobe Stock

    Specjaliści ostrzegają: fonoholizm, nomofobia, phubbing – e-uzależnienia grożą dzieciom

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

newsletter

Zapraszamy do zapisania się do naszego newslettera