Dlaczego chronić trzmiele? Bez nich i innych owadów zapylających zostalibyśmy o chlebie i owsiance. A do tego są one obecne na Ziemi znacznie dłużej niż człowiek - podkreśla w rozmowie z PAP brytyjski badacz tych owadów, Dave Goulson.
Trzmiele - obok pszczół - należą do wielkiej grupy taksonomicznej zwanej Apiformes (po angielsku określa się je wspólną nazwą "bees"), reprezentowanej na świecie przez ponad 20 tys. gatunków. Owady z tej grupy różnią się od siebie: zakładają gniazda w różnych miejscach, są aktywne w innych momentach roku albo odwiedzają inne gatunki kwiatów - zwraca uwagę badający je od lat David Goulson z University of Sussex, autor książki "Żądła rządzą. Moje przygody z trzmielami".
Spośród roślin uprawnych, na których nam zależy, część zapylana jest przez pszczoły miodne, ale część głównie przez trzmiele, jak np. pomidory, jagody czy maliny - tłumaczył ekspert w rozmowie z PAP.
Z pszczelich produktów ludzie korzystają od tysiącleci, a hodowla pszczół to gałąź przemysłu i dość popularne hobby. "Ale i trzmiele można hodować" - mówi Goulson. Są nawet "fabryki", zaopatrujące rolników w trzmiele potrzebne do zapylania upraw, zwłaszcza pomidorów.
"Jeśli chcemy mieć trzmiele w ogrodzie czy na balkonie - najlepszym sposobem jest zapewnienie im kwiatów, wtedy na pewno się pojawią. Można też wkopać w ziemię specjalną budkę, w której mogłyby założyć gniazdo; robiłem to sam wiele razy, ale wciąż nie umiem powiedzieć, dlaczego trzmiele jedne takie budki zasiedlają, a do innych się nie kwapią. Ciekawie jest spróbować, choć nie możemy być pewni efektu" - zastrzega naukowiec.
A jak z perspektywy dostosowania do owadów wygląda stolica Polski? "W Warszawie jest sporo pięknych, zielonych parków, choć muszę przyznać, że nie widziałem tu zbyt wielu pszczół i im podobnych. Mogłoby być lepiej, gdyby było więcej kwiatów i kwietnych rabat. Wydaje się, że ludzie sadzący parki nie myślą o tym, że mogą tam żyć i zwierzęta" - mówi.
Nie inaczej jest w wielu miastach za granicą, choć są i miasta, gdzie podczas planowania nasadzeń w parkach przewiduje się obecność pszczół. "To działa, bo potem kręcą się tam tysiące pszczół, trzmieli i motyli. Byłoby świetnie, gdyby - planując nasadzenia - przekonać władze miasta do tego, by nieco uwagi poświęcić pszczołom; by zastanowić się, co posadzić, i uwzględnić też ich potrzeby" - sugeruje biolog.
Dave Goulson podkreśla, że im więcej o trzmielach wiemy, tym lepiej można opracowywać strategię ich ochrony. Sam Goulson badania tych owadów rozpoczął od analiz upodobań poszczególnych gatunków - sprawdzał, jakie konkretnie lubią kwiaty. "Okazuje się, że te trzmiele, których najszybciej ubywa - to zarazem owady posiadające najdłuższe języki i jednocześnie preferujące rośliny z rodziny motylkowatych i rośliny strączkowe, np. koniczynę" - mówi.
Dlaczego lubią właśnie te, a nie inne kwiaty? Bo w ich pyłku znajduje się więcej białka, co oznacza bardziej odżywczą dietę. Jeśli ludziom zależy na ochronie tych gatunków trzmieli - mówi Goulson - warto zapewnić im więcej konkretnych, właściwych gatunków kwiatów.
Są przynajmniej dwa powody, dla których ochrona owadów zapylających powinna nam leżeć na sercu. "Są dla nas ważne, bo zapylają rośliny uprawne. Niemal jedna trzecia wszystkich pokarmów, jakimi żywią się ludzie, wymaga zapylania przez owady. Czasem są to trzmiele, czasem wręcz muchy... Potrzebujemy ich; bez nich może nie będziemy może głodować, ale nasze życie zejdzie na psy; zabraknie większości owoców i warzyw, jakie dziś znamy. Zostaniemy o chlebie i owsiance" - mówi naukowiec.
"Jeszcze ważniejsze jest to, że te owady mają takie samo prawo do życia na Ziemi, jak my. Są tu obecne dłużej niż ludzie i podobnie jak inne organizmy są piękne i fascynujące. Nie mamy prawa ich wyniszczać. Tymczasem powodem, dla którego znikają, są nasze konkretne działania" - podkreślił.
Trzmiele i inne zapylacze można chronić na co dzień, podejmując drobne działania: dbając, by w ogrodach było więcej roślin kwitnących; wkopując budki dla trzmieli i używając mniej pestycydów. "Możemy też dbać o to, co jemy - co oznacza kupowanie jedzenia pochodzącego z gospodarstw ekologicznych i od producentów lokalnych. Gdyby robił ta każdy, w sumie dałoby to dużą różnicę" - ocenia ekspert.
"Jeszcze lepiej byłoby, gdybyśmy mieli polityków dbających o środowisko. Obecnie realizują oni taki rodzaj polityki, która bazuje na ekonomii i działaniach podejmowanych raczej w perspektywie krótkoterminowej. Dość oczywiste staje się więc głosowanie na polityków, którzy dbają o środowisko - o ile takowych znajdziemy. Powinniśmy też próbować na nich wpływać, aby planowali działania na długą metę i na poważnie myśleli o środowisku" - podkreśla brytyjski biolog. Zaznacza, że potrzeba ta dotyczy w jednakowym stopniu różnych krajów, tak samo Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych, jak i Polski.
Goulson ostrzega, że zniszczenie środowiska - wymieranie owadów zapylających, degradacja gleb czy zanieczyszczenie wody - automatycznie odbije się na gospodarce. "Za 50 lat nasze dzieci i wnuki spojrzą wstecz z zadziwieniem, jak bezdennie głupi byliśmy, niszcząc najbardziej podstawową rzecz, która zapewnia istnienie i przetrwanie życia" - powiedział.
Zapytany o wpływ niektórych środków ochrony roślin (neonikotynoidów) na owady zapylające Goulson stwierdził, że "nie są one być może największym problemem pszczołowatych". Jak jednak dodał, są mocne dowody potwierdzające związek tych środków z szerzej obserwowanym spadkiem liczebności owadów, takich jak motyle, owady wodne, a nawet innych organizmów, jak choćby polujących na owady ptaków.
Według Goulsona stosowane dziś środki ochrony roślin, w tym neonikotynoidy, w przyszłości mogą zostać zastąpione innymi substancjami. "Podobnie było w historii, kiedy popularne środki ochrony roślin, np. DDT czy organofosfaty, uznano za szkodliwe i wycofano. I wtedy pojawiły się neonikotynoidy" - przypomniał.
Zdaniem Brytyjczyka jeszcze lepszym rozwiązaniem byłaby zmiana podejścia do prowadzenia upraw i rolnictwa. "Jeśli wypracujemy lepszy, mądrzejszy sposób prowadzenia upraw i produkcji żywności - wówczas przestaniemy być świadkami wymierania dziko żyjących organizmów i degradacji środowiska przez przemysł i rolnictwo. Trzeba się zastanowić, czy obecny model prowadzenia wielkich upraw monokulturowych jest właściwym sposobem produkcji żywności? Nie sadzę - wydaje się, że istnieją lepsze. Ale większość ludzi po prostu to akceptuje, bo przyzwyczaiła się do wielkich upraw i zwalczania szkodników za pomocą chemicznych środków ochrony roślin" - mówi.
Zdaniem Goulsona kompromis jest niezbędny, skoro musimy produkować mnóstwo żywności, chcąc wykarmić zwiększającą się populację ludzi. "Ale jeśli nie zadbamy przy tym o środowisko, pszczoły i o zdrowie gleb - nie wyżywimy tych ludzi w 2050 roku, bo nie będziemy w stanie produkować żywności" - mówi. Trudność polega na tym - dodaje - by o obie kwestie zabiegać jednocześnie.
Jego zdaniem potrzebne jest też źródło niezależnego doradztwa dla rolników, którzy mogliby prowadzić uprawy w sposób bardziej zrównoważony, racjonalizować i ograniczyć wykorzystanie pestycydów, przestawić się na zintegrowane sposoby zwalczania szkodników. "Rolnicy mają do dyspozycji cały wachlarz technik, które pozwalają zwalczać szkodniki, nawet bez użycia pestycydów. Można wybierać odporne odmiany roślin, stosować płodozmian, wykorzystywać gatunki, będące naturalnymi wrogami szkodników upraw. Dopiero gdyby to wszystko zawiodło, wtedy mogą sięgnąć po pestycydy" - zauważa badacz.
Dave Goulson zwraca uwagę, że ludzie marnują dziś mnóstwo jedzenia: "To szaleństwo. Jeśli udałoby się z tym uporać i ograniczyć marnotrawstwo, moglibyśmy bez problemu oprzeć się na mniej intensywnym rolnictwie i wciąż produkować żywność dla każdego. Jednak aby tego dopiąć, potrzebne są działania na wielu różnych poziomach - od supermarketów, po wyrabianie nawyków poszczególnych konsumentów".
Anna Ślązak (PAP)
zan/ agt/
Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.