Barszcz Sosnowskiego sprzyja pszczołom miodnym kosztem dzikich zapylaczy

08.06.2024 PAP/Lech Muszyński
08.06.2024 PAP/Lech Muszyński

Niezwykle inwazyjny barszcz Sosnowskiego działa jak magnes na pszczoły miodne. Tam, gdzie rośnie najgęściej, niemal nie ma innych zapylaczy - wynika z badań dr Emilii Grzędzickiej z Polskiej Akademii Nauk. Z czasem może to prowadzić do zaniku wielu gatunków dzikich pszczół i zaburzenia naturalnych procesów zapylania.

Opisane na łamach czasopisma Apidologie badania naukowczyni z Instytutu Systematyki i Ewolucji Zwierząt PAN wykazały, że postępująca inwazja barszczy sprzyja bardzo dużym zagęszczeniom pszczół miodnych. To szczególnie alarmujące w świetle wcześniejszych ustaleń dr. Jacka Wendzonki z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który podkreśla, że dzikie pszczoły nie mają szans na uczciwą, ekologiczną rywalizację, przez co ich liczebność systematycznie spada.

- Efekt jest taki, że pszczoła miodna jest w ekspansji, a inne gatunki są zagrożone wyginięciem - powiedziała PAP dr Grzędzicka.

Swoje kilkuletnie badania prowadziła w 34 lokalizacjach południowej Polski, głównie na Podhalu i w okolicach Krakowa, gdzie barszcz Sosnowskiego występuje wyjątkowo licznie. Każda z badanych lokalizacji obejmowała trzy typy powierzchni: pozbawione barszczu, z jego niewielką domieszką (mniej niż 40 proc. pokrycia) oraz silnie nim porośnięte (powyżej 60 proc. pokrycia). W okresie kwitnienia, przypadającym na czerwiec i lipiec, badaczka liczyła odwiedzające kwiaty owady: zarówno pszczoły miodne, jak i pozostałe zapylacze.

Wyniki okazały się jednoznaczne. Na powierzchniach silnie porośniętych barszczem pszczoły miodne były nawet czterokrotnie liczniejsze niż na terenach bez tej rośliny. W takich miejscach niemal nie było dzikich zapylaczy, w tym pszczół samotnic, trzmieli czy muchówek. Dopiero kiedy barszcze przestawały kwitnąć, pszczoły miodne traciły nimi zainteresowanie, a ich miejsce zajmowały inne owady.

Badania dr Grzędzickiej wykazały również, że odległość od pasieki nie miała większego znaczenia - pszczoły hodowlane potrafiły dolecieć nawet z bardzo daleka, jeśli tylko znalazły obfite źródło pokarmu. Z kolei dzikie zapylacze częściej żerowały tam, gdzie nie było w pobliżu pasiek.

- Pszczoła miodna doskonale zapamiętuje miejsca, w których jest dużo nektaru, i intensywnie z nich korzysta. Tym samym ogranicza dostęp do pożywienia innym gatunkom - wyjaśnia ekspertka.

Jej zdaniem zjawisko to może mieć poważne konsekwencje ekologiczne. Tym bardziej, że im więcej pszczół miodnych żeruje na barszczu Sosnowskiego, tym skuteczniejsze jest jego zapylanie i tym większa produkcja nasion. Pojedyncza roślina może wytworzyć ich nawet 20 tys., a w gęstych skupiskach barszczy powstają miliony nasion. Barszcze zaczynają więc zajmować coraz większe obszary, wypierając rodzime rośliny, które stanowią pożywienie dla dzikich zapylaczy.

Jak wyjaśniła dr Grzędzicka, te ostatnie przegrywają konkurencję z pszczołami hodowlanymi, ponieważ barszcz jest wyjątkowo dobrze dopasowany do ich sposobu żerowania. Roślina tworzy duże, płaskie kwiatostany w formie baldachów, złożone z tysięcy drobnych kwiatów. Pszczoły mogą na nich żerować masowo i bardzo wydajnie, wykorzystując cały baldach, bez konieczności przenoszenia się na inne rośliny. Dzikie zapylacze, które żyją samotnie lub w niewielkich populacjach, nie są w stanie konkurować z tak licznymi i dobrze zorganizowanymi koloniami. Do tego preferują bardziej zróżnicowane łąki, z różnymi gatunkami roślin. W jednorodnych skupiskach barszczu nie radzą sobie, w efekcie stopniowo znikają z tych terenów.

Badaczka przypomniała, że na Podhalu problem barszczu Sosnowskiego sięga jeszcze lat 70. Sprowadzono go tu jako paszę i roślinę miododajną, a dziś w wielu miejscach rozrósł się tak bardzo, że zdominował całe doliny. Wzdłuż rzek Białego Dunajca i Zakopianki barszcze tworzą zwarte łany, szczególnie w okolicach Szaflar, Białego Dunajca i Poronina. - To miejscami katastrofa ekologiczna. Środowisko bywa tak zubożone, że pozostają w nim tylko barszcze - podkreśliła.

Zwróciła uwagę, że w Polsce wciąż brakuje skutecznego programu walki z tą rośliną. Próby mechanicznego usuwania czy punktowego stosowania herbicydów dają tylko chwilowe efekty. Barszcz ma niezwykłą zdolność regeneracji, więc nawet po zaoraniu terenu nowe siewki już po kilkunastu dniach potrafią pojawić się na nowo. - Widziałam przypadki, gdy po usunięciu pięciohektarowego płatu barszczu już po dwóch tygodniach wyrastały młode rośliny - zaznaczyła ekspertka.

Do tego część środowiska pszczelarzy daje ciche przyzwolenie dla obecności barszczu, wiedząc, że jest niezwykle wartościowy i łatwo dostępny dla ich pszczół. Podobnie jest z inwazyjną nawłocią. Nierzadko zdarza się, że właściciele uli celowo usuwają niebezpieczne rośliny dopiero po przekwitnięciu. A to za późno, bo nasiona już zostały rozsiane.

W jej opinii zwalczanie tej rośliny wymaga więc nie tylko konsekwentnych działań, ale też uświadamiania ludzi, że nie jest to zwykły chwast, tylko gatunek, który realnie zagraża ekosystemom. Podobnie jest z pszczołami miodnymi - choć pożyteczne, nie mogą być jedynym gatunkiem zapylaczy w danym środowisku.

Dlatego kluczowe jest usuwanie barszczy już na początku procesu kwitnienia oraz unikanie zakładania pasiek w pobliżu ich skupisk.

- Jak mówiła dr hab. Hajnalka Szentgyörgy z UJ, współautorka raportu o zapylaczach dla ONZ i FAO, „pszczelarstwo na wielką skalę jest takim samym zagrożeniem jak wielkoskalowe rolnictwo. Powinnyśmy iść w kierunku utrzymywania mniejszej liczby rodzin pszczelich, ale w o wiele lepszym zdrowiu” - zacytowała rozmówczyni PAP.

Podkreśliła, że nie chodzi o demonizowanie pszczoły miodnej, która jest rodzima dla Europy, a jedynie zwrócenie uwagi na fakt, że problemem jest jej zbyt duże zagęszczenie i brak kontroli rozmieszczenia pasiek w krajobrazie.

Badaczka przypomniała, że poza niekorzystnym wpływem na środowisko barszcz Sosnowskiego jest także bezpośrednim zagrożeniem dla ludzi. To roślina bardzo toksyczna. We wszystkich jej częściach występują furanokumaryny, które w obecności światła słonecznego powodują poważne oparzenia skóry. Takie rany goją się nieraz miesiącami. Niektóre doniesienia naukowe sugerują także kancerogenne i teratogenne działanie furanokumaryn.

Nauka w Polsce, Katarzyna Czechowicz (PAP)

kap/ agt/ mow/

Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.

Czytaj także

  • 21.08.2024. Żółw błotny (Emys orbicularis). PAP/Darek Delmanowicz

    Łódzkie/ Dzięki programowi reintrodukcji żółwie błotne mają wrócić do naturalnego środowiska

  • Toń morska w jurze i w kredzie. Arch. Macieja Pindakiewicza

    Ryby zdetronizowały głowonogi i zdominowały oceany na przełomie kredy i jury

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

newsletter

Zapraszamy do zapisania się do naszego newslettera