Nauka dla Społeczeństwa

20.04.2024
PL EN
22.02.2017 aktualizacja 22.02.2017

Ustawa 2.0/ Radwan: ważne, by uczelniom chciało się konkurować o talenty

Zmiany w ścieżce kariery naukowej: odejście od tradycyjnych studiów doktorskich czy rezygnację z tytułu profesora - proponuje dla polskich uczelni zespół dr. hab. Arkadiusza Radwana. Miałoby to zwiększyć konkurencję uczelni o talenty.

Dr hab. Arkadiusz Radwan z Instytutu Allerhanda w Krakowie to lider jednego z trzech zespołów, które pracowały nad założeniami nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Zespoły te pod koniec stycznia przedstawiły swoje projekty Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Na podstawie tych rozwiązań resort nauki ma przygotować projekt ustawy; zaprezentuje go we wrześniu podczas Narodowego Kongresu Nauki w Krakowie.

PAP: Jakie są najważniejsze cele proponowanej przez państwa reformy?

A.R.: Chcemy, żeby uczelnie miały motywację, aby konkurować o talenty. Żeby im się chciało ściągać do siebie najlepszych ludzi. A jest wiele mierników, które wskazują, że dziś nie jest to powszechne: wystarczy spojrzeć np. na niską mobilność naukowców czy niski współczynnik umiędzynarodowienia. Tymczasem to na rynkach konkurencyjnych dochodzi do mobilności, do walki o talenty.

PAP: Co państwo proponują, jeśli chodzi o karierę naukową?

A.R.: Chcemy skrócić czas dojścia do samodzielności naukowej. W Polsce jest ona uzyskiwana z habilitacją - średnio w wieku 46 lat. A my chcemy, by badacze uzyskiwali samodzielność naukową w wieku 30-35 lat. Musimy radykalnie poprawić pozycję młodych naukowców w tym wieku - zapewnić im więcej samodzielności i lepsze warunki materialne. Ale co za coś. Z poprawą losu powinna się wiązać powinna mniejsza stabilność zatrudnienia. A to się wiąże z konkurowaniem o miejsca na uczelniach.

PAP: Jak to będzie wyglądać, począwszy od doktoratu?

A.R.: Studiów doktoranckich w ogóle nie będzie. Ten model się nie sprawdził. Teraz doktoranci chodzą na zajęcia jak do szkółki i nie ma między nimi interakcji naukowych. Poza tym mamy nadreprezentację doktorantów na kierunkach społecznych i humanistycznych.

Zakładamy, że będą dwie drogi dojścia do stopnia doktora. Pierwszą z nich będą kolegia doktoranckie. Uczelnia lub konsorcjum przygotowuje program badań w jakimś obszarze i składa wniosek do odpowiedniej agencji finansującej. Jeśli dostanie grant - powstaje kolegium doktoranckie, z finansowaniem na minimum 6 lat. Kolegium organizuje następnie otwarty konkurs dla doktorantów. Powstanie grupa młodych badaczy (10-15), pracujących w tej samej tematyce, których tematy badań się zazębiają. Będą działającą wspólnotą badawczą. Szanse na uzyskanie finansowania zyskają projekty przewidujące udział zagranicznych mentorów i zagranicznych doktorantów.

Drugą ścieżką dojścia do doktoratu będzie zupełnie nowa ścieżka asystencka. Pieniądze na zatrudnienie asystentów będą w najlepszych, tworzonych oddolnie jednostkach na uczelniach (katedrach, centrach czy instytutach). Słabsze jednostki nie będą miały środków na asystentów, albo będą miały ich mniej. Dzięki temu "reprodukcja" kadry będzie się dokonywała w najlepszych, najpłodniejszych intelektualnie środowiskach naukowych. Po 6-8 latach asystentury badacz robiłby doktorat i stawałby się samodzielnym naukowcem.

PAP: Stopień doktora oznaczałby coś innego, niż teraz.

A.R.: Tak. W naszym modelu to byłby jedyny stopień naukowy. Nie byłoby ani habilitacji, ani tytułu naukowego profesora. Profesor byłby bowiem nazwą stanowiska - może ewentualnie tytuł ten przysługiwałby też profesorom emerytowanym. Dlatego w tym systemie stopień doktora to byłoby coś porównywalnego do dzisiejszej habilitacji, a w najlepszych ośrodkach poziom doktoratów byłby wyższy, niż średni poziom obecnej habilitacji. Ale doktor po uzyskaniu tego stopnia nie może być zatrudniony na własnej uczelni. Musi wygrać konkurs gdzieś indziej.

PAP: Nie boi się pan, że naukowcy z Polski pouciekają? Gdzie ma szukać pracy ktoś, kto się specjalizuje w wąskiej dziedzinie nauki, która jest wykładana w jednym miejscu w kraju?

A.R.: Według nas to rozwiązanie - mobilność doktorów - jest potrzebne, bo etos akademicki nie doprowadził do wykształcenia się właściwych standardów rekrutacyjnych. Dopóki nie będzie to normą środowiskową, musimy go zastąpić normą prawną. W naszym projekcie jest jednak wentyl bezpieczeństwa. Jeśli w konkursie zgłosi się zbyt mało kandydatów, konkurs może pozostać nierozstrzygnięty, a w kolejnym mogą startować wychowankowie danej uczelni.

PAP: Trudno będzie wprowadzić to rozwiązanie. Z przeprowadzonych przez państwa konsultacji społecznych wynika, że 79 proc. badanych nie chce zakazu zatrudnienia doktora na uczelni, gdzie zdobył swój stopień naukowy.

A.R.: Rozumiem, że te osoby czują pewną obawę, nie należy jej ignorować. Ale musimy stanąć w szranki w walce o najlepszych, bo to oni popychają naukę do przodu.

PAP: Proponują państwo, żeby to uczelnia była gwarantem jakości stopnia doktora, a nie - tak jak teraz - państwo.

A.R.: W idealnym świecie gwarantem jakości powinno być logo uczelni, a nie orzełek państwowy. My jednak proponujemy model zrównoważony, w którym uczelnia może nadawać stopień doktora, ale tylko w tych dziedzinach, w których posiada wysoką kategorię naukową. Według naszych propozycji doktorat byłby nadawany przez uczelnię w dziedzinie, a nie w dyscyplinie wiedzy. Chcielibyśmy też, by uczelnie tak ustalały swoje struktury, żeby pokrywało się to z dziedzinami wiedzy. Wydziałów jest dziś na uczelniach za dużo.

PAP: Którą z proponowanych zmian uważa Pan za najważniejszą?

A.R.: Obecnie uczelnie są za bardzo zorientowane do wewnątrz i ku przeszłości. My chcemy je przeorientować na zewnątrz i ku przyszłości. Proponujemy daleko idące zmiany w zakresie ustroju uczelni. Obecnie uczelnie same wybierają swoje władze. Przewagę mają starsi pracownicy uczelni, i to oni - ze swojego grona - wybierają rektora. Chcemy, żeby głównym ciałem stanowiącym i wyborczym była rada powiernicza, złożona z przedstawicieli uczelni i szerokiego otoczenia społeczno-gospodarczego. To rozhermetyzuje uczelnie - sprawi, że przewagę straci tam czynnik zachowawczy.

Chcemy też, żeby konkurencja na rynku akademickim dotyczyła nie tylko środków na granty, ale i finansowania strumieniowego, czyli etatów. Sposobem są uczciwe, otwarte i przejrzyste procedury konkursowe na stanowiska pracy na uczelniach.

PAP: A co z autonomią uczelni? Czy obecnie - państwa zdaniem - jest ona za duża, czy za mała?

A.R.: Ona jest nie tam, gdzie być powinna. Chcemy, by autonomia oznaczała autonomię uczonych, a nie korporacji, jaką jest uczelnia czy wydział. Dlatego chcemy stworzyć szersze możliwości, pozwalające naukowcom oddolnie się samoorganizować i w większym stopniu niż dziś decydować, z kim będą prowadzić badania. Proponujemy, by badacze mogli razem tworzyć nowe katedry, centra, instytuty - wystarczy, że o zamiarze powiadomią władze uczelni. To zwiększy na uczelniach ferment, a naukowcy będą szybciej reagowali na nowe trendy i potrzeby cywilizacyjne. Do tych najlepszych oddolnie tworzonych jednostek trafiałyby środki na badania. I - o czym mówiłem już wcześniej - na zatrudnianie asystentów.

PAP: Jeśli chodzi o zadania uczelni publicznych, co jest ważniejsze: dydaktyka czy badania?

A.R.: Żadna z tych kwestii nie jest ważniejsza. Nie da się zaoferować dobrej dydaktyki, jeśli nie prowadzi się badań, może z wyjątkiem profilu kształcenia zawodowego. Ale chcemy umożliwić uczelniom inną możliwość kształtowana oferty dydaktycznej. Tradycyjnymi zajęciami na uczelni są wykłady prowadzone przez samodzielnych pracowników naukowych i ćwiczenia prowadzone zazwyczaj przez asystentów bądź adiunktów. Niestety - jak się okazuje, faktyczną misją uczelni jest to, by dać swoim pracownikom możliwość wyrobienia pensum.

Chcemy to zmienić. Na jednego pracownika naukowego powinno być mniej godzin dydaktycznych. A poza tym potrzeba bardziej nowoczesnych formuł - zajęć prowadzonych przez kilku wykładowców, form seminaryjnych czy zajęć wykorzystujących możliwości, jakie dają masowe otwarte kursy online (MOOC). Studenci powinni pracować bardziej samodzielnie, w mniejszych grupach. Aby to się stało, ci, którzy prowadzą badania na światowym poziomie, muszą być bardziej zintegrowani z praktykami. A to będzie wymagało zrewidowania ścieżek kariery – obok naukowej, musi powstać atrakcyjna ścieżka dydaktyczna.

PAP: Kto zyska na zmianach, które państwo proponują?

A.R.: Zyskają studenci, bo będą mieli lepszy program edukacyjny. Zyskają też na pewno młodzi pracownicy naukowi, którzy nie boją się wyzwań. Zyska również polska diaspora naukowa - Polaków pracujących za granicą jest bardzo wielu. Ta reforma umożliwi im powrót. No i zyskają ci, którzy czują się częścią globalnej wspólnoty naukowej.

PAP: A kto na tych zmianach straci?

A.R.: Pewnie ci, którym się nie chce pracować.

Rozmawiała Ludwika Tomala

PAP - Nauka w Polsce

lt/ zan/

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

Copyright © Fundacja PAP 2024