Houston! Misja zakończona… i co teraz?

STS-135: The Final Mission of the Space Shuttle – takie słowa widnieją od tygodnia na honorowym miejscu strony internetowej NASA. Obecnie na tle artystycznego zdjęcia przyziemiającego promu Atlantis na pogrążonym jeszcze w półmroku o poranku lądowisku na Florydzie. Na początku misji w tym samym miejscu była fotografia startującego wahadłowca i powiewającej amerykańskiej flagi. Patos, jaki tylko Stany Zjednoczone są w stanie wygenerować, licząc że nas tym nastrojem zarażą i zainspirują.

Jednak takie chwyty za serce, może proste, może tanie, dają impuls do marzeń. Era promów kosmicznych nie jest przecież końcem. Jest zdecydowanie początkiem.
 
Atlantis swoją ostatnią misję wypełnił rutynowo. Poleciał i wrócił. Zawiózł prowiant, odebrał śmieci. Ale ta rutyna jest w pewnym sensie okupiona krwią. Amerykańskie promy kosmiczne nie miały tyle samo startów co lądowań.
 
Na stronie NASA można znaleźć listę wszystkich misji wahadłowców, uporządkowanych według terminów realizacji. Lista składa się z kolejnych numerów, niższych od tego, jaki przypisano ostatniej podróży Atlantis. Obok podana jest data startu i data lądowania. Zainteresowany internauta może dowiedzieć się więcej, klikając w link: Mission Summary.
 
Przy numerze STS-51 jest napis: „Launch: Jan. 28, 1986; Landing: Vehicle and crew lost 73 second after liftoff”. Nie ma patosu. Jest sucha informacja.
 
Klikamy w „Mission Summary”. Znów konkrety. Tabelka, a w niej schematyczna informacja o tym, gdzie miał polecieć prom. W rubryce Mission Duration odnotowano precyzyjnie: „1 minute, 13 seconds”. Dalej zdjęcie załogi standardowo wykonywane przed startem (wszyscy szeroko uśmiechnięci – może to propaganda, kreowana przez rządową instytucję, a może realna radość ze spełnienia marzeń o locie w kosmos). A dalej opis wypadku, tak jak go widziano z powierzchni Ziemi i szczegółowy plan misji, który nie został zrealizowany.
 
Kiedy to się stało byłam jeszcze w podstawówce. Nie przypominam sobie, żebym wiedziała co to są promy kosmiczne lub miała jakąkolwiek konkretną wiedzę o podróżach kosmicznych. Jednak nazwa „Challenger” stała się dla mnie synonimem katastrofy (1. przypis lingwistyczny – patrz u dołu ekranu).
 
Dziesięć lat później, oglądając kinowy przebój „Apollo 13” mogliśmy usłyszeć pełne emocji słowa, wypowiedziane przez dowódcę naziemnej kontroli misji Eugene’a Kranza, który przypomina, że jeszcze nigdy żaden Amerykanin nie stracił życia w kosmosie i zapewnia, że nie dopuści, aby stało się to na jego zmianie. „Failure is not an option” – wypowiada słynne zdanie.
 
Kranza - szefa kontroli w Houston zagrał aktor Ed Harris, który wiedział, podobnie jak widzowie, że po 16 latach od uratowania załogi Apolla 13 kontrolerzy musieli bezradnie patrzeć na śmierć załogi Challengera. Nie stało się to co prawda dosłownie na zmianie Kranza, który przestał być szefem kontroli misji, ale wciąż pracował w kierownictwie NASA i mógł czuć się odpowiedzialny.
 
Był już na emeryturze, kiedy po ponad 50 udanych startach i lądowaniach znów trzeba było napisać w rubryce „Landing”: „Vehicle and crew lost”. Obok tego napisu znajduje się na stronie NASA zdjęcie załogi promu Columbia, unoszącej się w nieważkości wewnątrz promu kosmicznego na orbicie. Takie fotki to standardowa pamiątka z misji. Oczywiście wszyscy przystojni, wysportowani, uśmiechnięci. Zdjęcie znalazło się na niewywołanym filmie, wydobytym ze szczątków zniszczonego wahadłowca. Misja STS-107 zakończyła się 1 lutego 2003 r. Prom zapalił się i rozpadł przy wchodzeniu w atmosferę. Przyczyną było uszkodzenie izolacji termicznej skrzydła, do którego doszło przy starcie. NASA dołożyła najwyższych starań by odszukać i zbadać fragmenty wraku. Udało się znaleźć ok. 38 proc. wahadłowca.
 
Już wtedy zaczęto na poważnie rozważać zakończenie eksploatacji wahadłowców, które w XXI w. stały się zabytkami techniki. Czymś jednak trzeba było wozić sprzęt i ludzi na orbitę i promy latały. Teraz z tym problemem trzeba się jednak zmierzyć, bo rakiety używane do transportu załóg na Międzynarodową Stację Kosmiczną nie nadają się do przewożenia bardzo ciężkich lub bardzo dużych ładunków. Jak wiadomo, potrzeba jest matką wynalazków, więc można oczekiwać, że i tym razem coś zrodzi. Nie koniecznie zresztą w USA. Co chwilę słyszymy np. doniesienia o postępie w chińskim programie kosmicznym.
 
***

1.Przypis lingwistyczny: Nazwy amerykańskich promów kosmicznych zostały dobrane tak, aby oddać ducha początków eksploracji kosmosu. Nazwa „Columbii” – pierwszego z floty wahadłowców – kojarzy się w oczywisty sposób i nic dziwnego, że Amerykanie ją wybrali. Było to zresztą imię z tradycjami. Prom został nazwany na cześć badawczej łodzi żaglowej, która w 1792 r. badała ujście rzeki Columbia. Imię to nosił też pierwszy okręt marynarki USA, który opłynął Ziemię. NASA nazwała tak też moduł dowodzenia statku Apollo 11, który zawiózł pierwszych ludzi na Księżyc. „Challenger to (w zależności od punktu widzenia) rzucający wyzwanie lub podejmujący wyzwanie. Nazywał się tak brytyjski okręt wojenny, który prowadził badania oceaniczne a także moduł dowodzenia Apolla 17. „Endeavour” znaczy po polsku dążenie, staranie. Prom nosi imię pierwszego statku Jamesa Cooka, na którym podróżnik w 1768 podczas rejsu wokół Tahiti obserwował przejście Wenus na tle Słońca a następnie badał wybrzeża Australii i Wielką Rafę Koralową a później odkrył Nową Zelandię. „Discovery”, czyli „odkrycie” to nie tylko nazwa znana miłośnikom filmów dokumentalnych i programów popularnonaukowych. Wahadłowiec otrzymał to imię na cześć dwóch słynnych statków. Jeden należał do Jamesa Cooka i miał na koncie odkrycie Hawajów, a drugi do Henry’ego Hudsona, który w XVII w. odbył na nim wyprawę w poszukiwaniu północno-zachodniego przejścia między Pacyfikiem a Atlantykiem. „Atlantis” to nazwa statku badawczego, pływającego od 1930 do 1966 r. pod banderą amerykańskiego instytutu Woods Hole Oceanographic Institution. To najmniej lubiana przeze mnie nazwa, bo inaczej niż w Ameryce, w polskiej kulturze Atlantyda kojarzy się bardziej z zagładą cywilizacji niż z odkrywaniem. Sama polska nazwa „wahadłowiec” nie jest precyzyjna, chociaż odpowiada specyfice promów kosmicznych kursujących tam i z powrotem. Słowo „shuttle” niezupełnie oznacza też „prom”, bo na jego określenie istnieje inne angielskie słowo: „ferry”. „Shuttle” to dosłownie „czółno” i co ciekawe mówi się tak też na czółenka tkackie i koronkarskie. Warto też dodać, że promy kosmiczne, podobnie jak wszystkie statki są w języku angielskim rodzaju żeńskiego.
 
Urszula Rybicka

Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.

Czytaj także

  • Adobe Stock

    Nie lekceważmy popularyzacji

  • Deska Galtona ilustruje sposób powstawania w naturze rozkładu normalnego pod wpływem drobnych losowych odchyleń fot: Matemateca (IME/USP) via Wikipedia

    Kwestia smaku w matematyce. Co wyróżnia piękne dowody i twierdzenia?

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

newsletter

Zapraszamy do zapisania się do naszego newslettera