Nie zobaczymy już tura i raczej nie spotkamy na naszych nizinach niedźwiedzia. A łoś przetrwał. Jakimś cudem udało mu się utrzymać w dzikiej ostoi - piszą Paweł Średziński i Piotr Dombrowski w książce "Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy". Jej lektura zachęca do odkrywania niezwykłego świata przyrody i dostarcza wiedzy na temat intrygującego gatunku.
Opowiadając o łosiach, autorzy książki łączą nieco odmienne doświadczenia. Paweł Średziński jest dziennikarzem i miłośnikiem przyrody, który obecnie wspiera działania Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze. Dawniej, jeszcze w czasie szkolnych wakacji, pracował jako wolontariusz w Rezerwacie Pokazowym Białowieskiego Parku Narodowego, gdzie łoszakowi o imieniu Alfred zastępował matkę, karmiąc go z butelki. Drugi autor, Piotr Dombrowski, jest pracownikiem Biebrzańskiego Parku Narodowego, leśnikiem, przyrodnikiem i myśliwym, który polować na łosia nie chce, ale na zimno przygląda się sytuacji gatunku.
Obaj autorzy przyznają, że łączy ich fascynacja przyrodą i łosiami, które stanowią dla nich "żywą skamielinę". "Ilekroć go widzę, wędruję w czasie. Wyobrażam sobie, jak mógłby wyglądać świat polskiej przyrody, gdyby nie ludzka chciwość i systematyczne niszczenie środowiska naturalnego. Nie zobaczymy już tura, który bezpowrotnie wyginął w XVII wieku. Nie spotkamy na Białostocczyźnie niedźwiedzia, który zniknął z nizin, wycofując się w góry i niewiele wskazuje na jego powrót na stałe. Łoś przetrwał. Jakimś cudem udało mu się utrzymać w dzikiej ostoi" - piszą.
Średziński i Dombrowski chcieli sprawić, by łoś doczekał się czegoś w rodzaju "biografii". I tego dopięli. W ich książce sporo jest relacji z wypraw przyrodniczych (oczywiście - na łosie) wśród pejzaży, o które dziś w Polsce "coraz trudniej": pełne wody, drzew i kęp trawy. Są opisy przyrody, wciągające niemal jak porządne bagna. Większość opisywanych historii dotyczy pasa między Biebrzą a Narwią. W poszukiwaniu łosia autorzy wybierają się również na Lubelszczyznę i do Puszczy Kampinoskiej. Ich wspomnieniom towarzyszą epickie zdjęcia z rozlewisk, ukazujące piękno bagiennych krajobrazów i ich mieszkańców.
Choć łoś jest głównym bohaterem opowieści, to stał się on pretekstem do opowiedzenia o przyrodzie. "Nie wiem, czy istnieje w Polsce drugie takie miejsce, w którym tak widoczna jest zależność życia od wody. Płytkie rozlewiska na początku sprzyjają ptakom na przelotach, zapewniając im świetne żerowiska na ogrzanych wodach pokrywających łąki. Jest to jednak zjawisko, które może zapowiadać szybki spadek wiosennej wody i wczesne przesuszenie doliny Biebrzy. Wiele razy zdarzało się, że narybek szczupaka nie zdołał powrócić do rzeki i starorzeczy. Woda spadała tak szybko, że odcięła młode pokolenie w płytkich dołkach, gdzie szybko padły łupem czapli, lisów i jenotów. Suche lata sprzyjają łosiom. Z punktu widzenia człowieka, szybki wzrost sukcesji, nowe zakrzaczenia wierzbowe są negatywnym zjawiskiem. Dla łosi oznacza to lepszą bazę żerową w okresie jesieni" - czytamy.
Czytelnik znajdzie więc w książce opowieści o sąsiadach łosi: o ptakach z mokradeł i lasów, np. cietrzewiach, o dzikach - i problemach lasu, jakie wynikły z ich odstrzału z powodu ASF, i wielu innych. Relacje z terenu przeplatają naukowe infomacje na temat tych zwierząt: ich biologii, potrzeb i zagrożeń. Przywoływane są też wnioski badaczy z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży, Uniwersytetu w Białymstoku czy Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie.
O łosiu autorzy piszą m.in. w perspektywie historycznej. W plejstocenie (nim rozpoczęła się obecna epoka geologiczna) na terenach dzisiejszej Polski żył krewniak łosia, zwany też łosiem stepowym lub szerokoczołym (Cervalces latifrons). Miał imponujące poroże, przez które unikał lasów liściastych, gdzie trudno mu się było poruszać. Preferował otwarte obszary tundry, stepów i bagien, odwiedzając czasem również lasy iglaste. Próby rekonstrukcji tego, jak wyglądał przodek naszego łosia, wskazują na wiele podobieństw do jego współczesnych krewnych.
Współczesne łosie na obecnych ziemiach polskich pojawiły się pod koniec epoki lodowej. Najwięcej ich szczątków pochodzi jednak ze średniowiecza. Wśród szczególnie spektakularnych znalezisk tego typu był łoś z Krześlic - o rozpiętości łopat sięgającej 142 centymetrów, i łoś z Trzemeszna – rozpiętość sięgająca 162 centymetrów. Naukowcy sądzą, że w tym okresie populacja łosia skurczyła się m.in. wskutek polowań. Później doszły kolejne problemy: niszczenie siedlisk i ich przekształcanie przez ludzi, uprawa roli, czy pojawienie się (wraz z hodowlą zwierząt domowych) nowych, groźnych dla łosi, pasożytów i chorób. "Presja ze strony ludzi na ostatnie ostoje łosia wciąż trwa" - piszą autorzy.
Problemy z liczebnością łosi na terenie Polski trwały długo, a w połowie lat 50. XX w doszło do odbicia. Szybko jednak, bo w 1967 roku, wznowiono polowania. "I chociaż jeszcze na początku łosi nie zabijano aż tak wiele, a ich liczebność osiągnęła rekordowy poziom 6200, to na przełomie lat 80. i 90. nastąpiło gwałtowne załamanie populacji, a liczebność łosi spadła aż o trzy czwarte do poziomu 1500!" - przypominają.
Sytuacja gatunku stała się dramatyczna, a łosi zaczęło brakować nawet myśliwym. To na ich wniosek w 2001 roku resort środowiska wprowadził moratorium na odstrzał łosi. W efekcie populacja zaczęła się odbudowywać. Najważniejszą ostoją łosia stała się Polska północno-wschodnia. Łosi w Polsce przybyło, stały się też bardzo ufne - bo przyzwyczaiły się, że człowiek nie stanowi dla nich śmiertelnego zagrożenia. Średziński i Dombrowski zastrzegają jednak: "odbicie" nie oznacza, że możemy być spokojni o przyszłość gatunku. Co jakiś czas wracają pomysły przywrócenia odstrzału. Zwolennicy polowań rekreacyjnych często sięgają po argument, że łosi jest „za dużo”. "Jednak w przyrodzie nie ma czegoś takiego jak 'za dużo', co kiedyś doskonale wytłumaczył mi w kontekście wilków ich badacz, dr hab. Robert Mysłajek. Łoś nie jest tu wyjątkiem i dostosowuje swoją liczebność do pojemności zajmowanego przez siebie siedliska" - piszą.
Autorzy książki twierdzą, że łoś powinien być w naszym kraju symbolem przyrody: "Odradzał się już kilkukrotnie, podnosił z niskiego poziomu liczebności. Umacniał i zasiedlał Polskę samodzielnie. Biebrzańska populacja odrodziła się bez introdukcji i pomocy człowieka. Dała sobie radę sama, bez programów wsiedleń i płatnych adopcji. Jest znakomitym przykładem tego, że wystarczy czasem zaprzestać 'gospodarowania populacją', by ta mogła w pełni się rozwinąć. Objęty w ostatnim dwudziestoleciu jedynym moratorium, obywa się bez jakichkolwiek innych unormowań, przecząc poglądowi, jakoby bez regulacji odstrzałami zwierzęta nie miały szans na życie w odpowiednich warunkach. 20 lat bez legalnych polowań i łoś dał radę. Ewenement, czy jednak reguła, której myśliwi nigdy nie potwierdzą? Cóż by się stało, gdyby przyroda miała wystarczające zasoby regulacyjne, żeby trzymać w ryzach populacje zwierząt? Biebrzańskie łosie pokazały, że po osiągnięciu swojej maksymalnej liczebności dla danego terenu, zwierząt nie przybywa i ich liczba jest w miarę stała. Chociaż wydawałoby się, że bagna pomieściłyby co najmniej dwa razy tyle łosi. Łoś daje nam szansę na powtórne zaznajomienie się i oswojenie ludzi z przyrodą".
Anna Ślązak
Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.