Każdy ma swoją drogę

Po przeczytaniu „Swoją drogą…” – wywiadu rzeki Justyny Dąbrowskiej z prof. Bogdanem de Barbaro jest we mnie sporo zachwytu treścią, ale są też dwa rozczarowania.

Odkąd obejrzałam film Pawła Łozińskiego „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham”, gdzie prof. Bogdan de Barbaro gra siebie – czyli psychoterapeutę przeprowadzającego proces mediacji między matką a córką, rzucam się do przeczytania każdego wywiadu z nim, jaki wpadnie mi w ręce.

Na Justynę Dąbrowską zwróciłam uwagę pod wpływem wywiadu udzielonego „Tygodnikowi Polityka”, gdzie opowiadała o swojej innej książce: „Zawsze jest ciąg dalszy”. Dąbrowska, która sama jest psychoterapeutką, zwróciła się do terapeutów w wieku jej rodziców, by odpowiedzieli na pytanie, jak ona sama ma się przygotować na starość (rodzice Dąbrowskiej zmarli bardzo wcześnie). Czytając ten wywiad pomyślałam sobie, że Dąbrowska jest pierwszą terapeutką, która w mediach nie zasłania się historiami swoich pacjentów. Było w tym dla mnie coś wyjątkowego, bo bardzo szczerego. Tak więc książka „Swoją drogą…” wydała mi się pozycją obowiązkową do przeczytania.

Po lekturze mogę powiedzieć, że jest ona piękną pochwałą przyjaźni. Jest w niej bardzo dużo intymnych wyznań, które – w moim odczuciu – bez przyjaźni łączącej rozmówców nie miałyby szansy paść w przestrzeni publicznej. Prof. Bogdan (dla przyjaciół Zbyszek) de Barbaro opowiada dużo o sobie, o swojej pracy z pacjentami, ale komentuje też otaczającą go rzeczywistość – np. politykę. Z tych opisów wyłania się postać ciepłego lekarza psychiatry, autentycznie zainteresowanego swoimi pacjentami. Żadna z wypowiedzi nie brzmi jak wymuszona. W żadnym miejscu nie przyłapałam się na myśli, że „pewnie tak wypada mówić o pacjentach”, całość jest ujmująco autentyczna.

Ponieważ książka jest w jakimś sensie podsumowaniem drogi życiowej Bogdana de Barbaro, uprawiającego zawód psychiatry i psychoterapeuty już ponad 50 lat, znajduje się w niej dużo prywatnych historii rozrzuconych po 24 rozdziałach. Ich tytuły nawiązują do tego, co ważne i często spotykane w życiu – od jego początków, aż do końca – czyli śmierci.

Ku mojemu zaskoczeniu dwa najciekawsze rozdziały dotyczą tematów, obok których na co dzień przechodzę obojętnie – religia i schizofrenia. Zdumiewającym odkryciem było dla mnie, że psychiatrze-psychoterapeucie w Polsce udało się nawiązać współpracę z duchownymi. Justyna Dąbrowska wprowadza natomiast w tym rozdziale ciekawą równowagę, bo akcentuje różnicę między religią i duchowością, opierając się na własnym przykładzie.

Nigdy nie miałam potrzeby dowiadywać się czegoś więcej na temat schizofrenii. A tu proszę, wiedza w pigułce zamknięta w jednym rozdziale. I to jak wciągająca! Od definicji, przez osobistą decyzję profesora o unikaniu słowa „schizofrenia” w pracy, po opisy procesu zdrowienia. Teraz nie dziwię się, dlaczego profesor ostrzega swoich studentów przed niebezpieczeństwem zbytniej fascynacji tą chorobą.

Zdecydowanie najzabawniejszy moment w książce to ten, kiedy Bogdan de Barbaro usprawiedliwia swój pracoholizm. I w dodatku nie potrafi odpoczywać! Rozważania kończy pytaniem do Justyny Dąbrowskiej: „Może to jakaś moja obrona maniakalna? Jak sądzisz?”.

Ze zdziwieniem odkryłam, że choć profesor pięknie opowiada o życiu, najtrudniej mówić mu o… miłości. Nikt z czytelników po przeczytaniu książki nie będzie miał wątpliwości, że bardzo kocha swoją żonę, ale wszystkie opisy ich relacji sprowadzają się do partnerki, która pilnuje, by sławnemu profesorowi nie uderzyła woda sodowa do głowy. Bez niej profesor źle się też odżywia – nie gotuje, tylko zjada zupki chińskie. Jednocześnie muszę przyznać, poruszyło mnie wyznanie, że profesor bardzo nie chce, by jego żona umarła przed nim.

Teraz będzie o rozczarowaniach. W rozdziale „Leki” Justyna Dąbrowska wspomina o badaniach brytyjskiej psychiatrki prof. Joanny Moncrieff, która wykazała, że manipulowanie poziomem serotoniny nie wpływa na depresję, a więc nie wiadomo, dlaczego leki antydepresyjne działają. De Barbaro odpowiada na to w dwóch zdaniach: „No tak, ale brak tej wiedzy (że nie wiadomo, dlaczego leki antydepresyjne działają - red.) nie przekreśla faktu, że one działają. Opowieści zaś o obaleniu koncepcji, zgodnie z którą to niedobór serotoniny na synapsie odpowiada za wystąpienie depresji, są, zdaniem badaczy tego problemu, nieadekwatne”. Jako dziennikarka opisująca burzę wokół badań naukowych Joanny Moncrieff, jestem skonsternowana. Brak rozwinięcia tego wątku odważę się nazwać poważnym błędem merytorycznym.

Miałam w ręce dwa wydania polskiego kwartalnika „Psychiatria” w całości poświęcone debacie wokół badań Joanny Moncrieff. Widziałam, jak niezwykłe poruszenie wywołały w środowisku psychiatrów. Co ciekawe, w Polsce opinia publiczna dowiedziała się o tych badaniach dzięki celebrytce Beacie Pawlikowskiej, która zinterpretowała je po swojemu i ogłosiła w filmie na kanale YouTube, że leki antydepresyjne nie działają. Z kolei prof. Paweł Zagożdżon, psychiatra z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego powiedział mi: „Od ponad dekady gromadzimy argumenty przeciwko często stosowanemu uproszczeniu, że przyczyną depresji jest ‘nierównowaga chemiczna’ w mózgu (tzw. model serotoninowy). W tym sensie publikacja naukowców z UCL nie była dla nas zaskoczeniem” (cały tekst do przeczytania tutaj). Komu mam więc wierzyć? Prof. de Barbaro czy prof. Zagożdżonowi? Komu mają wierzyć czytelnicy, którzy przeczytali mój wywiad z Zagożdżonem? Szkoda, że rozmowa z Bogdanem de Barbaro nie stała się pretekstem do powiedzenia czegoś więcej o sporach w nauce, które są przecież podstawą jej rozwoju.

Drugie rozczarowanie kieruję bardziej w stronę wydawnictwa Agora. W styczniu 2024 r. „Gazeta Wyborcza” należąca do spółki Agora, opublikowała tekst jednego ze swoich redaktorów – Marcina Kąckiego, w którym opisywał m.in. swoją ścieżkę psychoterapeutyczną. Ponieważ część czytelników uznała, że próbuje on przykryć złe czyny z przeszłości opowieścią o własnej psychoterapii, tekst został usunięty z sieci. Ten ruch też wywołał ostrą dyskusję czytelników.

Można by przypuszczać, że Agora postara się kiedyś dotknąć tego tematu bardziej profesjonalnie i rozjaśni swoim czytelnikom np. przez rozmowę ze znanym psychiatrą, jakie pułapki czekają na ludzi, który zachłyśnięci procesem zdrowienia zapominają, że psychoterapia nie wymazuje złych czynów. Wywiad rzeka z prof. Bogdanem de Barbaro był świetną okazją. Co prawda, padają w nim zdania, że „rozumienie okoliczności, skąd się jakieś zachowanie bierze i z czym się ono sprzęga – nie oznacza zgody na przemoc. Terapia nie może oznaczać legitymizacji przestępstwa”, ale to przecież w żaden sposób nie tłumaczy, jak człowiek zdrowieje w procesie psychoterapii. Czy zadowolony z siebie pacjent, który nie potrafi wziąć odpowiedzialności za złe czyny z przeszłości, to jedynie człowiek, który nie dokończył jeszcze procesu psychoterapeutycznego? Czy jednak jest to porażka psychoterapeutyczna?

Urszula Kaczorowska
 

Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

newsletter

Zapraszamy do zapisania się do naszego newslettera