Chemiczna broń przeciw fałszerzom/ Dolnośląski Festiwal Nauki

Fot. Fotolia
Fot. Fotolia

Chemik wykryje każde fałszerstwo obrazu. Dzisiejsze metody analizy składu farb i płótna dają niemal nieograniczone możliwości. Spektroskopia umożliwia obejrzenie każdej warstwy podkładu, farby i werniksu bez żadnej ingerencji w obraz. Technika jednak wkracza dopiero tam, gdzie ludzie po nią sięgną. Nie ma powodu analizować dzieła, którego autentyczność nie budzi wątpliwości.

Talent malarski, dobra znajomość stylu i warsztatu pracy oryginalnego artysty często pozwalała prezentować podróbki jako autentyki, które przez całe lata nie budziły wątpliwości historyków sztuki. Jeden z najsłynniejszych fałszerzy spędził sześć lat przygotowując dzieło skutecznie imitujące styl Johana Vermeera. Zarobił na nim i na innych imitacjach fortunę, a wszystko wyszło na jaw tylko dlatego, że sam przed sądem udowodnił, że przez lata malował falsyfikaty.

Fałszerzem tym był Han van Meegeren, dwudziestowieczny malarz, który wyspecjalizował się w podrabianiu siedemnastowiecznych obrazów holenderskich mistrzów.

"Jego procesowi sądowemu przyglądały się tłumy reporterów. Został celebrytą, który trafił nawet na okładkę magazynu +Life+" - opowiadała chemiczka z Uniwersytetu Wrocławskiego dr Barbara Łydżba-Kopczyńska na wykładzie podczas Dolnośląskiego Festiwalu Nauki.

Van Meegeren jest legendą wśród fałszerzy. Pierwszą spektakularną imitację namalował w zemście za nieprzychylne recenzje krytyków, którzy odmawiali mu talentu malarskiego. Namalowany przez niego obraz "Uczniowie w Emaus" został uznany za nieznane wcześniej płótno Johana Vermeera i przez wielu był uważany za najwybitniejsze dzieło dawnego mistrza. "Szczególnie zachwycał się tym obrazem krytyk, który wcześniej był bezlitosny dla prac Meegerena i krytykował go jako nieudolnego malarza" - mówiła dr Łydżba-Kopczyńska.

Twórczy fałszerz namalował wiele innych imitacji. Wśród nich pechowy dla niego obraz (również podpisany nazwiskiem Vermeera) "Chrystus i jawnogrzesznica". Płótno to po drugiej wojnie światowej znalazło się w kolekcji Hermanna Goeringa, wśród dzieł sztuki zrabowanych w okupowanej przez nazistów Europie. Van Meegeren, który był wcześniej posiadaczem obrazu, został oskarżony o sprzedanie narodowego zabytku Niemcom. Bronił się zeznając, że sam namalował obraz. Przyznał się wtedy również do sfałszowania innych dzieł dawnych mistrzów. "Nikt nie chciał mu uwierzyć. Musiał przed sądem udowodnić, że namalował te wszystkie obrazy" - opowiadała chemiczka.

Aby zademonstrować, że jest zdolny do podrabiania dzieł dawnych mistrzów, van Meegeren wykonał demonstracyjne dzieło w obecności licznych świadków. Przekonało to sędziów, że ten i inne obrazy uważane za XVII-wieczne mogły wyjść spod jego pędzla.

I wtedy do akcji wkroczyła chemia. Chociaż van Meegeren zadał sobie dużo trudu by podrobić dawne farby i sztucznie postarzyć obrazy, znaleziono dowody na to, że są one imitacją. Odkryto że do farb malarz dodawał substancji, która została wynaleziona już w XX w.

Ponadto podejrzenia wzbudziła tzw. krakelura czyli sieć spękań, powstająca w naturalny sposób na starych obrazach. Fałszerz zwijał gotowe płótno w rulon i wygrzewał w piecu, żeby farba popękała. Powstałe rysy farbował atramentem, który miał imitować brud gromadzący się z czasem w krakelurze. To sztuczne postarzanie obrazów zostało wykryte przez ekspertów.

Później, już po śmierci artysty, dokonywano kolejnych analiz obrazów, których mógł być autorem. Odkryto m.in. dowody na próbę podrobienia siedemnastowiecznych farb. Wyszła ona na jaw, bo ołów, będący składnikiem używanej niegdyś białej farby, pochodził z kopalni europejskich. W XX w. fałszerz mógł zdobyć jedynie ołów wydobywany w Australii lub Ameryce. Surowiec z różnych okresów zawierał odmienne domieszki.

Analiza składu farb jest jednym z podstawowych narzędzi chemika, weryfikującego autentyczność obrazów, ponieważ z upływem czasu technika ich wyrabiania bardzo się zmieniała. Pierwsze malowidła - jeszcze na ścianach jaskiń - powstawały z użyciem ochry - czerwonego barwnika pochodzącego z ziemi, zawierającego związki żelaza. Na wczesnych płótnach znaleźć można temperę - farbę na bazie jajka z dodatkiem naturalnych barwników pochodzących z minerałów, roślin i zwierząt. Kolejnym etapem były oleje - podobne w składzie do tempery, ale zawierające domieszkę właśnie oleju.

Przez wieki doskonalono sztukę uzyskiwania barw z różnych pigmentów. Obok ochry pojawiła się inna czerwień - koszenila - barwnik pozyskiwany z mszyc, a na przełomie XVII i XVIII wieku pojawiły się farby syntetyczne. "Jednym z takich barwników jest błękit pruski. On powstał w 1704 r. i zaczął wypierać naturalną ultramarynę, barwnik pochodzenia mineralnego, która była bardzo droga. Błękit pruski jest tzw. pigmentem datującym, ponieważ dzieła, które go zawierają, na pewno powstały po jego wynalezieniu" - wyjaśniła dr Łydżba-Kopczyńska.

Nie zawsze jest jednak możliwość pobrania próbki farby i przeprowadzenia analizy chemicznej. Ponadto nawet jeśli można pobrać próbkę, to bardzo małą, więc materiału wystarczy na jedną, dwie próby. "A wiadomo, że reakcja chemiczna nie zawsze się udaje" - zaznaczyła badaczka.

Dlatego w analizie dzieła sztuki coraz więcej pojawia się technik wykorzystujących różne rodzaje naświetlania i prześwietlania. Np. dzięki światłu ultrafioletowemu można lepiej ocenić wiek werniksu - warstwy żywicznego lakieru, którym pokrywano gotowe obrazy dla połysku i ochrony. "Świeży werniks świeci w świetle ultrafioletowym podobnie jak pieczątki odbijane na skórze gości w klubach" - powiedziała chemiczka.

Z kolei promieniowanie rentgenowskie prześwietla obraz, podobnie jak ciało człowieka i pozwala zauważyć np. czy na płótnie nie namalowano wcześniej innego dzieła. Han van Meegeren, tworząc swoje imitacje, malował na oryginalnych XVII-wiecznych obrazach. Tylko w ten sposób mógł znaleźć odpowiednio stare płótno.

Jedną z nowszych i bardziej cenionych przez badaczy metod analizy obrazów jest spektroskopia ramanowska. Polega ona na oświetlaniu powierzchni obrazu wiązką lasera i obserwowaniu odbitego promieniowania. Światło odbija się w różny sposób w zależności od tego z jaką substancją chemiczną się zetknęło. Ta precyzyjna metoda pozwala nawet odróżnić skład poszczególnych warstw farby, podkładu i werniksu.

Wszystkie te metody wrocławscy naukowcy zastosowali do zbadania autentyczności obrazu, znalezionego w 2010 r. w kościele św. Antoniego we Wrocławiu. Historycy sztuki podejrzewali, że płótno odkryte w czasie remontu to "Św. Jan Kapistran", autorstwa Michaela Willmana, nazywanego Śląskim Rembrandtem. Zwrócili się do chemików z prośbą o weryfikację autentyczności dzieła.

"Ustalenie autorstwa obrazu bywa równie trudne, a niekiedy jest nawet większym wyzwaniem niż demaskacja fałszerstwa. Jeśli obraz został skopiowany przez naśladowcę mistrza, wówczas prowadzone badanie to sprawdzanie, który element puzzli nie pasuje do epoki, techniki malarskiej itp. Natomiast, aby potwierdzić autentyczność szukamy cech charakterystycznych danego malarza; istotne są najmniejsze detale, a zdobycie takiej wiedzy wymaga często przebadania wielu obrazów o pewnej proweniencji" - wyjaśniła dr Łydżba-Kopczyńska.

Na szczęście Muzeum Narodowe we Wrocławiu dysponuje kolekcją ok. 40 dzieł Willmana, więc było z czym porównywać. Naukowcy przebadali obrazy z różnych okresów twórczości malarza i ustalili charakterystyczne cechy jego warsztatu. Np. zaobserwowali, że w odróżnieniu od wielu innych twórców preferował on czerwony, a nie biały podkład i na ten kolor gruntował swoje płótna. Przebadano też jego paletę, z której pobrano próbki farb.

Z obrazu pobrano maleńkie próbki, które następnie zatopiono w przezroczystym tworzywie. Stwardniałe tworzywo przecięto i dzięki temu można było zobaczyć pod mikroskopem przekrój przez wszystkie warstwy obrazu. Wśród próbek znajdował się przekrój z obszaru, gdzie na obrazie namalowano gwiazdę. Pod żółtą farbą znaleziono warstwę innej, która nie miała określonego koloru. Po analizie jej składu chemicznego okazało się, że jest to niebieska farba, w której pigmentem było zmielone szkło - smalta.

"Na skutek oddziaływania ze spoiwem olejowym nastąpiło +wymycie+ kobaltu ze szkła, co sprawia, że smalta staje się bezbarwna. Tego nie można podrobić. Takie procesy trwają stulecia" - powiedziała chemiczka. Farba bez koloru okazała się więc jednym z dowodów autentyczności obrazu.

PAP - Nauka w Polsce, Urszula Rybicka

ula/ mrt/

Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.

Czytaj także

  • Elektrodepozycja filmu nanocząstek PtNi przy użyciu techniki in-situ w komórce przepływowej w transmisyjnym mikroskopie elektronowym podczas cyklicznej woltametrii. Wiązka elektronów (tu oznaczona na zielono) oświetla elektrodę (oznaczoną na pomarańczowo), zanurzoną w roztworze soli platyny i niklu, umożliwiając obrazowanie wzrostu nanocząstek PtNi (kolor szary) na elektrodzie. Grubość filmu wzrasta z każdym cyklem i po czwartym cyklu zaobserwowano wzrost rozgałęzionych i porowatych struktur. Projekt okładki/ilustracji: Weronika Wojtowicz, tło z wodą pobrane z https://pl.freepik.com

    Narodziny nanostruktury na filmie. Ujawniono sekrety elektrodepozycji

  • Fizyk, profesor nadzwyczajny naukowy Konrad Banaszek (amb) PAP/Marcin Obara

    Fizyk: gra o technologie kwantowe już się toczy. Wykorzystamy szansę, czy ją stracimy?

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

newsletter

Zapraszamy do zapisania się do naszego newslettera