Wysłanie ludzi na Marsa i z powrotem to trudne zadanie, ryzykowna ekspedycja. Jednak już z dzisiejszą technologią możemy to zrealizować - ocenia w rozmowie z PAP Dominic Anthony "Tony" Antonelli, amerykański astronauta, pilot wojskowy.
Dominic Anthony "Tony" Antonelli, który dwa razy odwiedził orbitę na pokładzie wahadłowców, gościł na trójmiejskiej konferencji My Space Love Story. PAP opowiedział o tym, jak widzi rozwój astronautyki na świecie i co może zrobić Polska, aby mieć w niej swój udział.
Nauka w Polsce: Czasy programu Apollo to ogromne tempo rozwoju w dziedzinie lotów człowieka w kosmos. Potem postęp jakby zwolnił. Nie czuł się Pan tym zawiedziony?
Tony Antonelli: Kiedy byłem młody, byłem zainspirowany osiągnięciami programu Apollo, ale duże sukcesy mamy także dzisiaj. Mnie udało się polecieć na wahadłowcach do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej - brałem udział głównie w jej budowie. Oto więc mamy osiągnięcie - od późnego października 2000 roku, zatem prawie już od 20 lat, jako ludzkość nie przeżyliśmy jednej sekundy, przebywając całkowicie na planecie. Mamy ludzi na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej przez cały czas, zmieniamy załogi co 6 miesięcy, kilka załóg było tam prawie rok. Jednocześnie w USA wycofaliśmy flotę wahadłowców z planami, aby wrócić i eksplorować Księżyc. Chcemy, aby pierwsza kobieta wylądowała na Księżycu, chcemy też znaleźć sposób na długotrwałą obecność na nim ludzi, a potem polecieć na Marsa.
NwP: Spójrzmy więc projekt Artemis, czyli plan powrotu człowieka na Księżyc. Jakie Pana zdaniem będą największe korzyści - technologie, doświadczenie, wartość symboliczna?
T.A.: Uważam, że dzisiaj młodzi chłopcy i dziewczęta dorastają w świecie, gdzie mówi im się, czego nie mogą osiągnąć i to mnie martwi. Jestem więc bardzo podekscytowany ogłoszeniem NASA, że chce, aby pierwsza kobieta wylądowała na Księżycu. Mam więc nadzieję, że największą korzyścią będzie, iż jakaś młoda dziewczynka, gdzieś na świecie zainspiruje się tym, co zobaczy i powie, że może zrobić dużo więcej, niż ludziom się wydaje.
NWP: Uważa Pan, że projekt Artemis to początek nowej ery, w której astronauci będą latali w daleką przestrzeń?
T.A.: Mam taką nadzieję. Przygotowujemy się do tego już od jakiegoś czasu i jestem przekonany, że rozwój będzie postępował. Rządy różnych państw przeznaczają środki na naukowe odkrycia i eksplorację. Myślę jednak, że nie będzie gwałtownego postępu, zanim nie opracujemy systemu zarabiania (na lotach załogowych - PAP). Jesteśmy blisko tego, jeśli chodzi o loty suborbitalne z płacącymi klientami. Mam nadzieję, że to się przyjmie. Niedawno pojawiło się doniesienie o firmie, która chce organizować komercyjne wycieczki na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Kiedy więc to się rozpocznie, tego typu biznes może naprawdę wystartować. Tak się przecież stało z komunikacją. Mamy wszelkiego rodzaju satelity komunikacyjne produkowane przez firmy, które na nich zarabiają. Jak dotąd jednak nie dotyczy to lotów załogowych.
NwP: Wiele mówi się o Marsie. Realistycznie patrząc, myśli Pan, że ludzie polecą na jego orbitę, w ciągu powiedzmy 20 lat?
T.A.: Mam nadzieję, że zrobią to wcześniej. Mamy technologię, aby polecieć dzisiaj. Musimy tylko, jako grupa zdecydować, że to jest coś, co chcemy zrobić. Nie będzie to łatwa wycieczka w pierwszej klasie, a raczej trudna, ryzykowna ekspedycja. Jednak już z dzisiejszą technologią możemy to zrealizować i naprawdę chcę, abyśmy to zrobili.
NwP: W załogowych lotach kosmicznych podstawę stanowi międzynarodowa współpraca. Czy oprócz takich krajów jak np. USA czy Rosja państwa takie jak Polska mogą coś wnieść?
T.A.: Zdecydowanie i odpowiedni model stanowi tu działalność Europejskiej Agencji Kosmicznej. Wszystkie należące do niej kraje wnoszą jakiś wkład i odpowiednio do tego korzystają. Jeśli chodzi o loty załogowe to, jak rozumiem, duża korzyść. Wczoraj jedna studentka zadała pytanie, czy może zostać astronautką. Powiedziałem - trzeba przekonać Polskę, aby inwestowała w to wystarczająco dużo. Lecz zanim Polska zacznie inwestować swoje zasoby, polskie społeczeństwo musi zrozumieć, jakie będą korzyści. Powiedziałem jej więc, że musi wyjaśnić swoim rodzicom, swoim sąsiadom, dlaczego warto inwestować w program kosmiczny. Można zacząć od niewielkiego udziału. Podam tutaj przykład Kanady. Kanadyjska Agencja Kosmiczna ma swój wkład w Międzynarodową Stację Kosmiczną, specjalizując się w robotyce kosmicznej. Dzięki temu przysługuje im jedna misja na 6-8 lat. To więc tak działa - trzeba się przyłączyć, wnosić swój wkład na poziomie, jaki rząd uzna za właściwy i kiedy uzbiera się wystarczająco dużo lat, pojawi się pierwsza Polka w kosmosie. Mam nadzieję, że obecnie jest już w jakiejś szkole.
NwP: Jakie są największe korzyści z wysłania człowieka, np. Polaka w kosmos?
T.A.: W czasie programu Apollo, komputer zajmował cały pokój. Inżynierowie musieli więc ciężko pracować, aby zmieścić go do małego pudełka. Oczywiście, program Apollo to nie jedyny powód, dla którego mamy małe komputery. Chodzi jednak o to, że praca nad trudnymi problemami, stawianie sobie wyzwań pozwala stać się lepszym. Moją pasją jest przestrzeń kosmiczna, ale to oczywiście nie jedyna sfera, gdzie można stawiać sobie wyzwania. Wysłanie ludzi na Marsa i z powrotem to trudne zadanie, ale jest wiele innych. Rzecz w tym aby zainspirować całe społeczeństwo, w tym już uczniów w szkołach, pracą nad naprawdę trudnymi rzeczami.
PAP - Nauka w Polsce, Marek Matacz
mat/ ekr/
Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.